niedziela, 19 czerwca 2016

Nowe wyzwanie - haft florencki



Zamarzyło mi się wyhaftowanie dla rodzinnych pełnoetatowych okularników (a sporo ich!)  etui. Mulin nieponumerowanych mam kilka kartonów po butach/puszek po duńskich ciastkach; moich własnych mulin tam garstka, większość dostałam od teściowej, która sama zarzuciła haftowanie, gdy urodził się Krzyżak, bo nie ogarniała niemowlaka i nożyczek, a gdy dzieci podrosły - pojawiły się problemy z barkiem. Ostatecznie wszystkie muliny wylądowały w kartonie na szafie.


 Była to jednak zupełnie normalna, dająca się ogarnąć rozumem ilość, jaka zbiera się w ciągu lat u hafciarki - niewiele więcej niż u mnie. Tak się jednak składa, że w piwnicy teściowa znalazła prastare muliny w ilości niebotycznej, cuchnące piwnicą i kurzem, które należały jeszcze do jej matki. Matka mojej teściowej pod koniec życia kupowała i jedzenie, i robótki, nie pamiętając, że trzy takie same paczki zakupów już stoją w mieszkaniu. Nie umiała już oszacować, co chce haftować, a co ma w domu - i tak na ten sam wzór kupowała wszystko od nowa, i to po kilka razy. No cóż - muliny w ilościach zatrważających wylądowały w siatkach do prania i w pralce. Tygodniami rozwijałam je z teściową, by mieć dzisiaj zapasy hafciarskie, których nie zużyję chyba przez całe życie, często kupowane zupełnie bez głowy - kilkadziesiąt motków grubej perłówki, ale ani jednej cienkiej w tym kolorze itp. Przerobienie czegokolwiek oznacza rozpoczęcie roboty i kupowanie dalej, motek po motku.

Takoż przez całe lata haftować będę nie prawdziwe obrazy, ale takie wzory strukturalne albo małe obrazki. Znalazłszy wreszcie karton z kanwami, wyszukałam, co drobne i niekoniecznie białe - kanwa powyżej ma gęstość 8 nitek/1 centymetr, haftuję muliną niepodzieloną, ale obawiam się, że nadal trochę przebija tło. Same etui zamierzam podszyć granatowym aksamitem, żeby zniwelować ten efekt.

Wzór pochodzi z niemieckiej książki "burda Stick-Lehrbuch" - bardzo przyjemna pozycja.

sobota, 18 czerwca 2016

Dalsze drobiazgi

Tej wiosny przebrnęliśmy przez modernizację mieszkania - spółdzielnia wygoniła nas na dwa miesiące do mieszkania zastępczego. Przy okazji obydwu przeprowadzek okazało się, że na modernizację nie było ani o dzień za wcześnie; coś, co uznawałam za "problem z wietrzeniem" okazało się gigantycznym problemem wilgoci i pleśni w ścianach. Połowa z 14 regałów z jednego pokoju musiała zmienić stan skupienia na wióry, połowę z tych książek dało się poupychać w drugorzędzie, z połową trzeba się było pożegnać. Niestety - miejsca na regałach i szafach też przez to mniej, co oznacza otwartą wojnę z zapasami włóczkowo-materiałowymi.
(Przez miesiąc nie mogłam znaleźć drutów okrągłych, do tej pory szukam kartonu z kanwami.)

Przedstawiam zatem pierwsze podejście do pozbycia się resztek po zielonym golfie Jagnięcia z poprzednego postu:











Włóczka Woll Butt Celina, którą wprost uwielbiam. Robione z niej ubrania nawet po roku, gdy piorę je po raz ostatni i pakuję do kartonu z za małymi rzeczami Jagny, wyglądają jak nowe. Nie mechaci się, nie farbuje, a dzierga jak marzenie. Kupiłam 600 gramów zieleni - marzył mi się sweter dla Krzyżaka, ale ten, obejrzawszy włóczkę nie w katalogu, ale w świetle dziennym uznał, że mu za jasna. Prawie 400 zeszło na golf, na te portki 111 gramów. Rozmiar ok. 56-60, wszystko na prosto, na zgięcie plisy jedno okrążenie oczek lewych, potem znowu prawe i przyszydełkowane na lewej stronie. W planach buciki z tej włóczki, a potem albo skarpetki dla Jagnięcia (jeśli starczy), albo wkomponuję ją jakoś w zielony sweterek dla Bachora.






Resztek jest więcej - i to nawet bardzo starych. Ztego zrobiłam kiedyś dla Jagnięcia kaftanik i buciki; pora była przerzucić się na skarpetki. Trochę się z nimi namęczyłam - musiałam ostatecznie zmniejszyć liczbę oczek na ściągacz o 1/6, żeby nie spadały. Jakieś chude pęciny ma to moje Jagnię.









Modelka pozowała zachwycona przez dobry kwadrans. A ja się szkolę w stopach nienormalnych. Widać to u tych Krzyżakowskich rodzinne ;-)



wtorek, 14 czerwca 2016

Jakoś pisać nie było kiedy...

No pracowało się, chorowało, Jagnię wychowywało - i tak o blogowaniu zwyczajnie zapomniało... ale nie o robótkach!
Nadal dzieję, nadal wymyślam wzory, szydełkuję tylko amigurumi, nauczyłam się (jako tako) szyć. Odkryłam patchwork metodą angielską - moją nową miłość. Na razie zszywam odziedziczone po zmarłej na długo przed moim wstąpieniem w rodzinę resztki robótkowe matki teściowej, ale plany ambitne mam!
Ot, zamiast marudzić, zdjęcia z ostatnich dwóch miesięcy...
Po pierwsze - Jagnię rośnie jak głupie. No, już nie tak bardzo, ale lubi nagle powyrastać ze wszystkiego na raz.





Woll Butt Celina, czysta turecka bawełna; mam z nią już dobre doświadczenia. Zeszło tego 400 gramów! Porażające... Wzór z gazety, przerobiony lekko przeze mnie.






Rośnie nie tylko Jaga - rośnie córa przyjaciółki, Nina. Włóczka mi nieznana z nazwy - połów ebayowski, cały karton pasujących do siebie bawełnianych czesanych resztek - ale cudnie się robi. Sweterek - Peanut Warmer z Ravelry, buciki - wizja własna, wrzucona do bazy Rav.



Zabawa double facem... Dziwne, że z tym sobie już nieźle radzę, ale wzory norweskie/islandzkie nadal doprowadzają mnie do pasji. Hm.











Resztki z Edwarda Dropsa - no i przygotowania na Jagnięcego brata tymczasowo zwanego Bachorem. Przyodziać trza. Siostra to się na wiosnę urodziła, a nie późnym latem, poza tym te koronki to chyba trochę nie te... Więc druty w dłoń!


Obydwie włóczki już dawno wycofane ze sprzedaży, jakaś dziwna niemiecka firma Wollsisters. Górna to wiskoza z jedwabiem (mięciutka i cudowna!), boczna to jakaś mieszanka bawełniano-wiskozowo-nylonowa chyba. Strasznie dużo jej schodziło, zużyłam 150 gramów, a i tak rękawy musiałam robić od góry, żeby mi starczyło... Stąd takie wąskie.




No i dalsze przerabianie resztek najrozmaitszych:








Bucikowo tutaj.  To znowu jakieś dziwo z Wollsisters.


A tutaj moja ulubiona bawełna skarpetkowa Woll Butt Sonja - marzenie, nie włóczka! Wzór nieco mnie zawiódł, pełen był błędów. Podobnie jak buciki powyżej pochodzi z tejże niemieckiej książeczki, ogólnie bardzo przyzwoitej, ale czasem niepraktycznej.









I to wszystko w dwa miesiące... pomijając stos zaczętych rzeczy w koszu. Tak to się kończy, gdy lekarze wyślą na fotel bujany, a pracować pozwolą tylko w drodze wyjątku - no bo tłumaczenie przed komputerem chyba tak mi nie zaszkodzi?! - ale wyślą na fotel bujany przy Krzyżaku, który codziennie rano stawia przed nim kosz robótkowy cały dumny i za chałupę się zabiera. No to audiobook i druty. A te małe rzeczy rzeczywiście szybko są gotowe.


Witam więc wszystkich po dłuuuugiej przerwie! Już nie ucieknę tak. Zdrowie się poprawiło, ambicje zawodowe osłabły, a ja powzięłam sobie pozbyć się większości zapasów robótkowych. A trochę tego jest. Jak zapewne u wszystkich.