poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Odliczanie + skarpety od środka

No to odliczanie. Poniedziałek dzisiaj. W piątek o ósmej rano zwarci i gotowi mamy stać u progu porodówki w celu podłączenia do kroplówki. Brrr.

Takoż pora była dokończyć leżący odłogiem sweterek dla (do piątku jeszcze tak nazywanego) Bachora:








Sweterek w trzech kawałkach zszydełkowanych ze sobą; przody i tył razem, połączone szydełkiem u góry, później wrobione plisy guzikowe i kołnierz, przyszydełkowane rękawy na okrętkę.






Przymierzam się do płaszcza dla Jagnięcia robionego od góry - to ma być moje pierwsze podejście do autorskiego projektu raglanowego! - z tej oto włóczki. Od dawna już nieprodukowana, leży ze cztery lata w kartonie na szafie. Obawiam się, że bez podszycia nie wyjdzie z tego płaszcz jesienny, a szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak podszyć płaszcz robiony w jednym kawałku? Ehh, najwyżej będzie na sweter. Trudno.







No i zabrałam się wreszcie za upatrzone ravelry'owskie skarpetki robione od środka wierzchu stopy... Nawet wzór mnie nie zachwycił aż tak bardzo, raczej przekora: tak się DA?!? A ja nie robiłam tak jeszcze??? To nawet męczę się z rzędami skróconymi na palce, pruć musiałam ze trzy razy, aż wreszcie poświęciłam kilka minut na nić ratunkową.















Włóczka to Regia Pairfect Cotton, kolor 02987. Niby reklamowana, że wyjdą dwie identyczne skarpetki, jeśli się pójdzie śladem owijającej motek żółtej nitki, ale nikomu nie przyszło do głowy, że można te kolory podrukować od zewnątrz i od środka... Zaczęłam od środka, wylądowałam przy kolorze ściągacza na obrazku - ale idealnie się wpasowało w wielkość koniczynki. Tyle że do drugiej skarpetki będę musiała robić kłębki, bo nie sądzę, żebym zużyła całość połowy.


Z jednej strony cieszę się, że wreszcie znalazłam włóczkę skarpetkową (30 o/10) bez dodatku wełny, ale sporo w niej tworzyw sztucznych (28 procent) i nieco się rozwarstwia. No i był już jeden supełek.

piątek, 29 lipca 2016

Cykliczny CAL amigurumi - sierpień 2016

Witam, witam! Na forum Ravelry wywiązała się dyskusja o zorganizowaniu CAL-u (crochet at long) o tematyce amigurumi; niektórzy zwą to AAL-ami.
Wizja jest taka: co miesiąc każdy uczestnik szydełkuje (bądź dzieje, nie wykluczamy połączenia CAL-u z KAL-em) jedno amigurumi na podany z góry temat - do końca miesiąca należy opublikować te projekty albo na swoim blogu (i podać mi link poniżej), albo na własnym Ravelry z tagiem #polskieamigurumi. Na forum Knitting in Poland umieszczę co miesiąc dwa wątki: jeden zbiorczy - z linkami do wykonanych amigurumi - drugi dyskusyjny z zapowiedziami tematu, propozycjami wzorów i interpretacji hasła na dany miesiąc.

Zachęcona przez Kruliczycę zdecydowałam się na temat na sierpień: szeroko pojęte Fan Arts, czyli wszelkiego rodzaju gadżety hogwartowskie, tolkienowskie, stwory z anime (tak, tak, Pokemony też!), Star Wars, Warcraft, Camonia - co komu przyjdzie do głowy!

Oto kilka propozycji:
Harry Potter:
Zgredek, Harry, Hermiona (u tejże projektantki także Ron, Snape i postaci disneyowskie), wszelkiego rodzaju smoki, hipogryfy etc, znicz
Tolkien:
na tym blogu sporo jest wzorów na postaci z "Władcy pierścieni", niezłym źródłem inspiracji jest ten wątek na Ravelry
Anime:
Czym chata bogata! Mnie zachwyciła ta Sumomo, ale niestety wzoru znaleźć nie mogę. Tutaj jest kilka stron wzorów z Pokemonami, zauroczyła mnie też ta Chibiusa.
Star Wars:
Uroczych wzorów jest od groma tutaj, już dawno ostrzę sobie pazurki na tę książkę.
Warcraft:
Znajdzie się i to ;-) Na Rav jest naprawdę wszystko.
Camonia:
Tutaj Buchling, niestety - mało gotowych wzorów.

Zapraszam gorąco do wymyślania własnych wzorów (i spisywania!), na niektóre tematy naprawdę brakuje.

czwartek, 28 lipca 2016

Smoczątko - amigurumi do woreczków nr 1

Po najnowszym amigurumi zdałam sobie sprawę, że szydełkowanie w nich to najmniejszy problem. Owszem, taka panda czy inny zwykły zwierzak wymaga jedynie przyszycia byle jak nóg i uszu, foka potrzebowała tylko płetw - ale co ze SMOCZĄTKIEM?!  Wyszydełkowanie tego było proste jak budowa cepa. Zszycie części ciała, żeby smok się nie wywracał do przodu - to była już zagwozdka. Ale gdy doszłam do rogów na całym ciele, myślałam, że poszaleję. W tym wszystkim wyhaftowanie oczu, nozdrzy i palców u nóg szło już jak z płatka.




Umęczona, ale zadowolona. Z planów zrobienia 24 małych amigurumi do woreczków adwentowych zrobione jedno. Sezon na amigurumi rozpoczęty!

sobota, 23 lipca 2016

Wielbłądy i piramidy



A oto i nowe skarpetki!

 Niestety, nie udało mi się całkiem zużyć resztek po Krzyżakowych skarpetkach; ambitnie starałam się z brązem, ale jednak było tego za dużo... No cóż, będą pewnie jeszcze raz dwukolorowe buciki z Woll Butt Sonja ;-)







Bardzo przyjemnie się je robiło - i nauczyłam się haftować na dzianinie! Dużo to przyjemniejsze, niż mi się wydawało.







Wzór już jest tutaj. Rozpisałam go na rozmiary od 22 do 47.


sobota, 16 lipca 2016

Hop, hop - stopy dzieciom rosną!

Stopy rosną w tempie porażającym, a resztki włóczek jakoś zniknąć nie chcą. No to do dzieła, buciki i skarpetki wszelkiej maści!
Tutaj kolejne podejście do pozbycia się melanżowej Celiny, zaimprowizowane buciki dla Bachora Bezimiennego:



Szło szybko, jak zresztą wszystkie te małe drobiazgi.






Tutaj dalsze próby pozbycia się wiskozowo-jedwabnej włóczki Wollsisters:






Jak na razie żadnych naśladowców, chociaż przez kilka dni Rav szalało z zachwytu, a ściągnięcia rosły w oczach. Jestem w każdym razie zadowolona ze wzoru - trochę ciężko było na cienkich bambusach poujmować te oczka na nosku, wiskoza się rozdzielała i nie rozciągała zbytnio - poza tym szło szybko ;-)

Zgrzeszyłam też i zrobiłam wzór nie swój (wprawdzie jakiegoś robótkowego kodeksu moralnego nie mam, ale czasem naprawdę zachwyci mnie jakiś wzór w gazecie czy na rav - rzadko bo rzadko, ale wtedy to już NIC nie zmieniam).

Włóczka to jakieś dyskontowe dziwo NKD Casa Home Handstrickgarn Baumwolle, którego nawet nie było w bazie Ravelry. Zachwycająca! Gładko się robi, mięciutka, aż żal, że wszystkie sklepy NKD w dzielnicy ostatnio pozamykano.



Z tej samej włóczki zaczęłam buciki dla córki przyjaciółki - na skarpetki i części bucików zszedł dokładnie motek. Części jednak leżą dalej niezszyte, wzór gazetowy mnie zawiódł: opis niejasny,
pełen nieścisłości, buciki mnie zmęczyły. Bez guzików też się nie obejdzie. Na razie leżą i przypominają, że za kilka dni muszą pójść pocztą do Szczecina, domagając się zszycia.




Tak dobrze robiło mi się te warkoczowe gotowce, że zrobiłam kolejne skarpetki dla Bachora - znowu z zielonej Celiny.









No i Jaga też wyrosła ze skarpetek... Jeszcze dwa miesiące temu miała długość stopy 17,5 cm - notatki do ostatnich skarpetek utwierdziły mnie w przekonaniu! Nie mogła jednak wcisnąć się w skarpety kupione późną zimą. "No to dawaj nogę", rzuciłam znad kosza robótkowego. Linijka krawiecka przyłożona... 18,5. W ciągu dwóch miesięcy. Czy to jakaś nowa fala wzrostu? Ledwie zwolniła...
- Ale ja NIE CHCĘ, żebyś mi KUPOWAŁA skarpetki - oznajmiło Jagnię z przytupem.

Nie ma to jak dziecię wierzące w czyjeś umiejętności, nieprawdaż? Dwa dni później demonstrowała światu nowe bananowce, szczęśliwa jak kot na łące z kocimiętki. Zaeksperymentowałam i sam tył pięty zrobiłam ściegiem półpatentowym - może dłużej będzie pasować?


No a ja odkryłam KAL-owską grupę na Ravelry, motywującą do robienia pary skarpetek miesięcznie - teraz to nie problem! A może na dłuższą metę rodzinka przerzuci się na skarpety tylko robione. Jak na razie zademonstrowałam tam zaczęte właśnie skarpety dla Jagny z resztek skarpet Krzyżakowych.






Skarpety brązowe Krzyżak zajeździł na podeszwie, zanim zdążyłam zrobić im zdjęcie, takoż beżowe dostał na nogi dopiero, gdy rozłożyłam go na ręczniku z aparatem w dłoni.

Robione od góry, kafelki to kwadraty z oczek prawych i lewych 4x4 - bardzo rozciągliwe jak widać, na podeszwie jest tyle samo oczek co na górze. Nowa innowacja: nie tylko piętę zrobiłam z oczek podniesionych, ale i całe podeszwy stóp. No, zobaczymy, ile one wytrzymają. Na razie Krzyżak je oszczędza i niby pannica zakłada tylko w odwiedziny, gdzie wie, że buty zdejmie, i nie pierze w sześćdziesięciu stopniach (jak zakłada włóczka), ale w czterdziestu w programie delikatnym. Czyżby miał wyrzuty sumienia z powodu tych dziur? Pięta jak zwykle musiała być dłuższa niż u faceta ze stopą normalną, ale przyzwyczaiłam się. Jeśli robi się takie skarpety od góry, nawet łatwiej dopasować niż od palców.

Zaczęty jest też sweterek dla Bachora z włóczki bezimiennej, wszystko w jednym kawałku. Rękawy czekają, bo nie chce mi się teraz rozpisywać kroju - głupie lenistwo. Poza tym przy tym wzorze nie mogę robić rękawów od góry, co oznacza mocowanie żywych oczek do korpusu, a to smakuje prawie tak samo źle jak zszywanie gotowych części. Więc leży i czeka. Rozmiar i tak na oko przynajmniej 74, więc długo nie będzie potrzebny.



Poza tym zachciało mi się robić coś ażurowe, trudnego, zupełnie niepraktycznego - i DLA SIEBIE! Ostatnio robiłam dla siebie czapkę, rok temu, na gładko i na szybko, bo zimno mi było, a dawniej to już nie pamiętam. Dziwna ze mnie dziewiarka: dla siebie nie robię. Na wszystkich blogach same sweterki i chusty i och, ach. U mnie ubrania dziecięce, męskie, prezenty, rzeczy praktyczne.
Przedstawiam Państwu zaczętą ambitnie a odłożoną podkolanówkę (z Dropsa, ale znalezioną w niemieckiej gazecie skarpetkowej) o jakże eleganckiej nazwie Antoinette!

No i nic, leży sobie. Ledwie zacznę coś dla siebie, przypominam sobie o rosnących kończynach Jagny, o pościeranych skarpetach Krzyżaka, o obecnie dość niskim budżecie domowym, wielkich zapasach włóczek i mulin i zbliżającym się sezonie prezentowym w rodzinie (od października do grudnia 6 urodzin, dwa razy imieniny, rocznica ślubu, Gwiazdka!)... i tak moja egoistyczna podkolanówka ląduje w kącie, ledwie się zaczęła.

niedziela, 19 czerwca 2016

Nowe wyzwanie - haft florencki



Zamarzyło mi się wyhaftowanie dla rodzinnych pełnoetatowych okularników (a sporo ich!)  etui. Mulin nieponumerowanych mam kilka kartonów po butach/puszek po duńskich ciastkach; moich własnych mulin tam garstka, większość dostałam od teściowej, która sama zarzuciła haftowanie, gdy urodził się Krzyżak, bo nie ogarniała niemowlaka i nożyczek, a gdy dzieci podrosły - pojawiły się problemy z barkiem. Ostatecznie wszystkie muliny wylądowały w kartonie na szafie.


 Była to jednak zupełnie normalna, dająca się ogarnąć rozumem ilość, jaka zbiera się w ciągu lat u hafciarki - niewiele więcej niż u mnie. Tak się jednak składa, że w piwnicy teściowa znalazła prastare muliny w ilości niebotycznej, cuchnące piwnicą i kurzem, które należały jeszcze do jej matki. Matka mojej teściowej pod koniec życia kupowała i jedzenie, i robótki, nie pamiętając, że trzy takie same paczki zakupów już stoją w mieszkaniu. Nie umiała już oszacować, co chce haftować, a co ma w domu - i tak na ten sam wzór kupowała wszystko od nowa, i to po kilka razy. No cóż - muliny w ilościach zatrważających wylądowały w siatkach do prania i w pralce. Tygodniami rozwijałam je z teściową, by mieć dzisiaj zapasy hafciarskie, których nie zużyję chyba przez całe życie, często kupowane zupełnie bez głowy - kilkadziesiąt motków grubej perłówki, ale ani jednej cienkiej w tym kolorze itp. Przerobienie czegokolwiek oznacza rozpoczęcie roboty i kupowanie dalej, motek po motku.

Takoż przez całe lata haftować będę nie prawdziwe obrazy, ale takie wzory strukturalne albo małe obrazki. Znalazłszy wreszcie karton z kanwami, wyszukałam, co drobne i niekoniecznie białe - kanwa powyżej ma gęstość 8 nitek/1 centymetr, haftuję muliną niepodzieloną, ale obawiam się, że nadal trochę przebija tło. Same etui zamierzam podszyć granatowym aksamitem, żeby zniwelować ten efekt.

Wzór pochodzi z niemieckiej książki "burda Stick-Lehrbuch" - bardzo przyjemna pozycja.

sobota, 18 czerwca 2016

Dalsze drobiazgi

Tej wiosny przebrnęliśmy przez modernizację mieszkania - spółdzielnia wygoniła nas na dwa miesiące do mieszkania zastępczego. Przy okazji obydwu przeprowadzek okazało się, że na modernizację nie było ani o dzień za wcześnie; coś, co uznawałam za "problem z wietrzeniem" okazało się gigantycznym problemem wilgoci i pleśni w ścianach. Połowa z 14 regałów z jednego pokoju musiała zmienić stan skupienia na wióry, połowę z tych książek dało się poupychać w drugorzędzie, z połową trzeba się było pożegnać. Niestety - miejsca na regałach i szafach też przez to mniej, co oznacza otwartą wojnę z zapasami włóczkowo-materiałowymi.
(Przez miesiąc nie mogłam znaleźć drutów okrągłych, do tej pory szukam kartonu z kanwami.)

Przedstawiam zatem pierwsze podejście do pozbycia się resztek po zielonym golfie Jagnięcia z poprzednego postu:











Włóczka Woll Butt Celina, którą wprost uwielbiam. Robione z niej ubrania nawet po roku, gdy piorę je po raz ostatni i pakuję do kartonu z za małymi rzeczami Jagny, wyglądają jak nowe. Nie mechaci się, nie farbuje, a dzierga jak marzenie. Kupiłam 600 gramów zieleni - marzył mi się sweter dla Krzyżaka, ale ten, obejrzawszy włóczkę nie w katalogu, ale w świetle dziennym uznał, że mu za jasna. Prawie 400 zeszło na golf, na te portki 111 gramów. Rozmiar ok. 56-60, wszystko na prosto, na zgięcie plisy jedno okrążenie oczek lewych, potem znowu prawe i przyszydełkowane na lewej stronie. W planach buciki z tej włóczki, a potem albo skarpetki dla Jagnięcia (jeśli starczy), albo wkomponuję ją jakoś w zielony sweterek dla Bachora.






Resztek jest więcej - i to nawet bardzo starych. Ztego zrobiłam kiedyś dla Jagnięcia kaftanik i buciki; pora była przerzucić się na skarpetki. Trochę się z nimi namęczyłam - musiałam ostatecznie zmniejszyć liczbę oczek na ściągacz o 1/6, żeby nie spadały. Jakieś chude pęciny ma to moje Jagnię.









Modelka pozowała zachwycona przez dobry kwadrans. A ja się szkolę w stopach nienormalnych. Widać to u tych Krzyżakowskich rodzinne ;-)



wtorek, 14 czerwca 2016

Jakoś pisać nie było kiedy...

No pracowało się, chorowało, Jagnię wychowywało - i tak o blogowaniu zwyczajnie zapomniało... ale nie o robótkach!
Nadal dzieję, nadal wymyślam wzory, szydełkuję tylko amigurumi, nauczyłam się (jako tako) szyć. Odkryłam patchwork metodą angielską - moją nową miłość. Na razie zszywam odziedziczone po zmarłej na długo przed moim wstąpieniem w rodzinę resztki robótkowe matki teściowej, ale plany ambitne mam!
Ot, zamiast marudzić, zdjęcia z ostatnich dwóch miesięcy...
Po pierwsze - Jagnię rośnie jak głupie. No, już nie tak bardzo, ale lubi nagle powyrastać ze wszystkiego na raz.





Woll Butt Celina, czysta turecka bawełna; mam z nią już dobre doświadczenia. Zeszło tego 400 gramów! Porażające... Wzór z gazety, przerobiony lekko przeze mnie.






Rośnie nie tylko Jaga - rośnie córa przyjaciółki, Nina. Włóczka mi nieznana z nazwy - połów ebayowski, cały karton pasujących do siebie bawełnianych czesanych resztek - ale cudnie się robi. Sweterek - Peanut Warmer z Ravelry, buciki - wizja własna, wrzucona do bazy Rav.



Zabawa double facem... Dziwne, że z tym sobie już nieźle radzę, ale wzory norweskie/islandzkie nadal doprowadzają mnie do pasji. Hm.











Resztki z Edwarda Dropsa - no i przygotowania na Jagnięcego brata tymczasowo zwanego Bachorem. Przyodziać trza. Siostra to się na wiosnę urodziła, a nie późnym latem, poza tym te koronki to chyba trochę nie te... Więc druty w dłoń!


Obydwie włóczki już dawno wycofane ze sprzedaży, jakaś dziwna niemiecka firma Wollsisters. Górna to wiskoza z jedwabiem (mięciutka i cudowna!), boczna to jakaś mieszanka bawełniano-wiskozowo-nylonowa chyba. Strasznie dużo jej schodziło, zużyłam 150 gramów, a i tak rękawy musiałam robić od góry, żeby mi starczyło... Stąd takie wąskie.




No i dalsze przerabianie resztek najrozmaitszych:








Bucikowo tutaj.  To znowu jakieś dziwo z Wollsisters.


A tutaj moja ulubiona bawełna skarpetkowa Woll Butt Sonja - marzenie, nie włóczka! Wzór nieco mnie zawiódł, pełen był błędów. Podobnie jak buciki powyżej pochodzi z tejże niemieckiej książeczki, ogólnie bardzo przyzwoitej, ale czasem niepraktycznej.









I to wszystko w dwa miesiące... pomijając stos zaczętych rzeczy w koszu. Tak to się kończy, gdy lekarze wyślą na fotel bujany, a pracować pozwolą tylko w drodze wyjątku - no bo tłumaczenie przed komputerem chyba tak mi nie zaszkodzi?! - ale wyślą na fotel bujany przy Krzyżaku, który codziennie rano stawia przed nim kosz robótkowy cały dumny i za chałupę się zabiera. No to audiobook i druty. A te małe rzeczy rzeczywiście szybko są gotowe.


Witam więc wszystkich po dłuuuugiej przerwie! Już nie ucieknę tak. Zdrowie się poprawiło, ambicje zawodowe osłabły, a ja powzięłam sobie pozbyć się większości zapasów robótkowych. A trochę tego jest. Jak zapewne u wszystkich.