wtorek, 16 kwietnia 2013

Wieści

Żyję, żyję. Semestr się zaczął. Wracam z Mitte, siadam do tłumaczenia niemieckich tłumaczeń Lizjasza z powrotem na grekę, tyle, ile wyrobię, bo "domowy Austriak", jak sam się zwie, chce je mieć w piątek. W piątek przepisuję, bawiąc się w poronione akcenty i przydechy. Przykład?

Εἰ οὖν λογιεῖσθε ἀκριβῶς, φροντίσετε τῆς ἡμῶν οὐσίας οὐκ ἔλαττον ἢ τῆς ὑμετέρας, εἰδότες ὅτι ἔξεστιν ὑμῖν τῇ ἡμετέρᾳ χρῆσθαι ὡς πρότερον.

Fascynujące. Dziś na lingwistyce dowiem się, ile błędów tu narobiłam.

W weekendy rzucam się na Homera, Arystofanesa, poetów z czasów Nerona, Horacego, ćwiczenia pięknego tłumaczenia z łaciny na niemiecki, Plutarcha i analizy waz apulijskich.

Na robótkowanie pozostają zajęcia, a i to tylko, jeśli Jagnię nie szaleje.

Czwartego kwietnia moja dziewczynka skończyła rok.


Podręcznikowo poćwiczyła kilka kroczków przed urodzinami, a gdy zbiegli się goście, zademonstrowała chodzenie przez cały salon wte i wewte.


Napadła mnie jakaś choroba niekończenia robótek. Notorycznego niekończenia. Przypadek pierwszy, sweter dla Krzyżaka, "Edward" Dropsa:

Jestem w połowie drugiego rękawa i jakoś nie mam zdrowia na ciągłe mierzenie długości, coby dodawać oczka co dwa centymetry.





Drugi dotknięty jest obrus w jakieś podejrzane gadziny. Wyhaftowany do połowy.















Jaskrawym przykładem są spiralne skarpetki Jagnięcia. Druga skarpetka jest tuż przed ściągaczem.













Może w takim razie coś szybkiego? A gdzie tam, "Fialka" Eleny Nodel też nie doczekała się kontynuacji następnego dnia.




No i do tego skarpety na Krzyżaka. Tym wiodło się do niedawna najlepiej. Niestety, też się znudziły.


Najlepiej powodzi się pierwszej próbie filetu. Zobaczymy, co z tego wyniknie.


A oto moja nowa miłość! Upiekłszy wszystkie chleby z "Moich wypieków", odważyłam się na zasięgnięcie do pewnej niemieckiej gazetowej książki kucharskiej - "meine Familie & ich".

Zakochałam się w tym chlebie. Nie aż tak skomplikowany, pyszny!, zdrowy, interesujący. Najlepiej smakuje z samym masłem.



200 g mąki pszennej razowej
pół kostki drożdży (dałam 4 gramy suchych)
łyżeczka cukru
jedno jabłko
400 gramów mąki orkiszowej razowej (dałam pół na pół białej i razowej z braku wystarczającej ilości razowej)
20 g zakwasu w proszku
2 łyżeczki soli
4 łyżki oleju z orzechów włoskich (dałam oliwę z oliwek), tłuszcz do posmarowania formy
2 łyżki miodu
20 g ziaren słonecznikowych
20 g sezamu
20 g siemienia lnianego (z braku w zapasach i z braku sympatii doń wrzuciłam 20 g pestek dyni)
100 g posiekanych orzechów włoskich

Mąkę pszenną połączyć z drożdżami i dodać 80 ml letniej wody i cukier - zagnieść i odczekać kwadrans.

Jabłko obrać, wykroić środek, poszatkować drobniutko (w przyszłości utrę). Dodadać do zaczynu. Kolejno dodać mąkę orkiszową, zakwas, sól, olej, miód, ziarna słonecznikowe, sezam, siemię lniane i orzechy włoskie. Ciasto wyrobić i odstawić na trzy kwadranse pod przykryciem.

Znowu zagnieść i przełożyć do natłuszczonej keksówki (25/10 cm), przykryć i odstawić na 40 minut.

Piekarnik nagrzać do temperatury 220 stopni, chleb naciąć wdłuż i piec 45 minut.

Chleb przykryłam folią aluminiową dopiero po piętnastu minutach, przez co trochę za bardzo sczerniał. Mój piekarnik nie jest zbyt delikatny, jeśli chodzi o piękny brąz skórki. Wszystko muszę przykrywać.

Wyjąć z formy i ostudzić. Ja studziłam na boku, żeby spód nie zawilgotniał.



A to już tylko babka kokosowa. Lukier - zamiast z wodą - z limoncello. Pyszności.













Za czterdzieści minut wytoczę się z Jagnięciem z domu i ruszę w stronę dworca kolejki. Znowu na Friedrichstrasse, na peronie jedenastym, będę wjeżdżać z wózkiem po ruchomych schodach, bo winda nie działa od wieków, a jeśli schody też znowu nie działają, to znowu będę wnosić wózek na górę. Człowiek się cieszy, że nie jest niepełnosprawny przy takim funkcjonowaniu dworców. Potem pójdę na uczelnię, która już się przeprowadziła do głównego budynku po dwuletnim pobycie w biurowcu, i będę wnosiła Jagnię na trzecie piętro zamczyska (czyli porównywalne z szóstym), bo winda do instytutu filologii klasycznej ruszy dopiero 14. lipca. Czyli wraz z końcem semestru. Żeby było weselej, z braku windy toaleta dla niepełnosprawnych - w której powinien być przewijak - też jest zamknięta. A więc następny przewijak jest w budynku obok. Albo w jakimś innym mi bliżej niezidentyfikowanym instytucie.